Na początku sesji dzieci bywają lekko onieśmielone, stoją w miejscu, przytulając się do rodziców, nie wiedząc czego spodziewać się po cioci z aparatem. To dobry moment na wykonanie statycznych ujęć, na których wszyscy są razem. Jednak ten stan nie trwa długo, chwilę po przełamaniu pierwszych lodów należy spodziewać się eksplozji istnego szaleństwa. Nasze grzeczne pociechy zamieniają się nieokiełznane pociski radosnej energii.
Moim zadaniem jest uwiecznić Wasze szkraby w tak zwanym międzyczasie- kiedy na kilka chwil zatrzymają się czymś zainteresowane, lub kiedy zmęczone wtulą się na moment w rodzica. Tak było z Wojtkiem i Antkiem, którzy byli w ciągłym ruchu. Mam tylko jedno zdjęcie, na którym chłopcy usiedli i nie trwało to dłużej niż kilkanaście sekund. Swoje metody pracy dostosowuję do temperamentu dzieciaków. Moje zdjęcia pokazują ich prawdziwą naturę oraz relacje i emocje między wszystkimi członkami rodziny- to jest siła i wartość naturalnej fotografii rodzinnej.
Złota zasada, która kieruję się w pracy z dziećmi to: nic na siłę. O to samo proszę rodziców: nie zmuszaj dziecka do pozowania. Proszę, nie mów co 5 sekund “spójrz tam”, “patrz tu na panią”, “popatrz w aparat”, “no uśmiechnij się”. Zamiast tego pozwól dziecku robić to, na co ma ochotę. Najczęściej dzieci podczas sesji dużo biegają, zadają mi mnóstwo pytań, daję im popatrzeć przez wizjer aparatu i wspólnie robimy kilka zdjęć. Dzięki temu budujemy zaufanie i miłe skojarzenia związane z tym wydarzeniem.
Tak było na sesji rodzinnej Ani, Piotra, Wojtka i Antka. Starszy z chłopców na początku sesji był wycofany i nieufny. Jednak z minuty na minutę nabierał śmiałości, aż pod koniec sam zaproponował kilka kadrów i pozował w najlepsze (zerknijcie na zdjęcie na którym chłopcy wygłupiają się w pozycji leżenia na brzuchu). Takie momenty, kiedy coś się przełamuje podczas sesji, zapadają na długo w pamięć.